Zapomnijcie o postaciach z hollywoodzkich filmów czy polskich komedii romantycznych. Prawdziwy Święty Mikołaj z fińskiego Rovaniemi to inteligentny gość, z którym można naprawdę pogadać. A dzieci są zachwycone.
Gdy kupowałem bilety do Rovaniemi myślałem, ze dla dwunastolatka to już raczej za późno, ale nasza siedmiolatka będzie przeszczęśliwa. Myliłem się. Na szczęście nie w kwestii poczucia szczęścia siedmiolatki, tylko co do dwunastolatka. On bawił się nawet lepiej od młodszej siostry. A to głównie za sprawą Świętego Mikołaja.
Ale od początku. Chociaż… Nie, tego nikt by nie wytrzymał. Bo trzeba byłoby zgłębić hagiografię biskupa Miry w Licji, który był niegdyś bardzo popularnym świętym prawosławnym i katolickim. Choć potem Watykan próbował go pozbawić tytułu „świętego” z uwagi na jakikolwiek brak dowodu na istnienie. Ale z powodu powszechnego kultu tego nieistniejącego świętego zastosowano formułę „kto wierzy, niech wierzy”.
Ale prawdziwą karierę święty-nieświęty Mikołaj zaczął się dopiero całkiem niedawno. A dokładnie wtedy, gdy stał się głównym elementem graficznym komercyjnych reklam pewnego amerykańskiego napoju gazowanego. Dorobiono mu „alternatywną” biografię. Pozbawiono biskupiej mitry i pracy wśród ubogich dziewcząt w dzisiejszej Turcji. Zamiast tego przeniesiono go karnie na Biegun Północny i otoczono posłusznymi reniferami i krnąbrnymi elfami. W dodatku skojarzono go z fińskim Joulupukki, duchem mroźnych polarnych przestrzeni, żyjącym na górze Korvatunturi i straszącym dzieci. Po wojnie fińsko-radzieckiej przez Korvatunturi przeprowadzono granicę. Ustalono, że dla bezpieczeństwa Joulupukkiego ewakuuje się do Rovaniemi. Przy okazji dano mu nową tożsamość. I teraz zamiast straszyć dzieci rozdaje im świąteczne prezenty, jak w germańskiej i protestanckiej tradycji robi to Weihnachtsmann. Po angielsku św. Mikołaj to dalej st. Nicholas, biskup Miry z III w n.e., a Weihnachtsmann-Joulupukki to Santa Claus. Dla przyjaciół – Santa.
To do niego polecieliśmy z dziećmi do Finlandii.

Rovaniemi wybrano na siedzibę Świętego Mikołaja nieprzypadkowo. Pomiędzy lotniskiem, a miastem przebiega Koło Podbiegunowe, czyli równoleżnik 66º33’, oddzielający (raczej symbolicznie) strefę klimatu umiarkowanego od polarnego. Nie jest to może Biegun Północny, jak sobie wymyślili Amerykanie. Ale można machnąć ręką na taki drobiazg. Wszyscy i tak są szczęśliwi i podekscytowani jak przekraczają Arctic Circle – symboliczną bramę Północy.
Na porośniętej tundrą równinie postawiono Wioskę Świętego Mikołaja, hotele, parkingi i całkiem sporą infrastrukturę turystyczną. Z głośników cicho sączą się świąteczne przeboje. Chociaż niestety nie są to kolędy, bo Santa nie jest w tutejszym wydaniu chrześcijańskim Świętym Mikołajem.
Ale jeśli ktoś myśli, że jest to typowy park rozrywki, w stylu Disneylandu, będzie zdziwiony. Nie ma tu karuzel, domów strachu, gabinetów luster, rollercoasterów, czy diabelskich młynów. Jesteśmy w Finlandii i stylistyka jest dostosowana do tutejszych obyczajów i mentalności. Dużo jest ekologii i natury. Oczywiście bez przesady – można tu zjeść pizzę lub hamburgera (nawet z reniferzyną). Amerykanin, Chińczyk czy Francuz znajdą tu coś akceptowalnego przez większość świata. Ale w ramach rozrywki można pojeździć saniami ciągniętymi przez renifery, lub psy husky. Albo pokarmić alpaki i z pompą oficjalnie przekroczyć Krąg Polarny, no i spotkać się face to face z samym Joulupukki.

I właśnie o to nam chodziło.
Odstaliśmy swoje w długiej kolejce (na szczęście wewnątrz drewnianej chaty, miło pachnącej cynamonem i czekoladą). A potem zostaliśmy dopuszczeni przed oblicze nobliwie wyglądającego, czerstwego staruszka.
Żeby zanurzenie w tej wirtualnej rzeczywistości było pełne, wnętrze chaty św. Mikołaja wypełnione jest kusząco wyglądającymi zapakowanymi prezentami i elegancko wyglądającymi elfami płci żeńskiej. To elficzki pełnią rolę bodyguardów, strażniczek i fotografek. Dyskretnie przepytują też oczekujące w kolejce dzieci, by potem podsunąć Mikołajowi garść szczegółów dotyczących wchodzących gości.

I dlatego Święty przywitał się z nami po polsku. A potem przeszedł na angielski i pochwalił ostatnie filmiki naszego syna na YouTubie nagrane w Rovaniemi. Podczas kilkuminutowej rozmowy nie wychodził z roli – po prostu był Św. Mikołajem, idealnym dziadkiem, który miło wypytuje dzieci o marzenia, postępy w szkole i chwali za wszystko. Nasz Wili miło i inteligentnie z nim porozmawiał o podróżach, a córka ufnie wtuliła się w jego miękki, ciepły czerwony płaszcz. I była szczęśliwa.
A po tym wszystkim poszliśmy na zakupy.
Bo oczywiście w Wiosce Świętego Mikołaja nie brakuje sklepów z pamiątkami.
I każdy sobie coś znalazł. Jak to u św. Mikołaja. Tylko za własne pieniądze. Ale to już mało istotny szczegół. Przynajmniej dla dzieci…

